Jedno slowo... SYBERIA !!! Ludzie w puchowych kurtkach, gdyby nie to ze kobiety mialy na glowie te swoje boliwijskie meloniki, a nie futrzane czapki to bym pomyslal ze jestem w jakims Irkucku. Temperatura MOCNO ponizej zera, szacowalismy na minus 10 ale dzis dowiedzialem sie zebylo prawie MINUS DWADZIESCIA!!! W tej cudownej atmosferze czekalismy w jakims podlym barze gdzie bylo rownie zimno na jeepy zeby zaczac nasza wycieczke.
Okolo 9 rano zrobilo sie cieplej (w koncu slonce!), wrzucilismy plecaki na dwa LandCruisery i ruszylismy na podboj najwiekszej na swiecie slonej pustyni...
Pierwszym przystankiem bylo slynne cmentarzysko parowozow. Niezly industrial, w szczegolnosci dla fanow fotografii. Gdyby miec dwie ladne modelki, dobry aparat i mnoostwo czasu to mozna by tutaj naprawde niezla sesje fotograficzna wykrecic:)
Popstyrykalismy fotki z takimi modelkami jak mielismy :) i pojechalismy dalej kamienistymi drogami, na solna pustynie Salar de Uyuni. Tu juz nam lekko zaczelo odwalac od temperatury, ciasnoty w jeepach (wielki szacunek dla podrozujacych na tyle auta!!!) i ogolnego oslabienia.
Sama solna pustynia robi niesamowite wrazenie.Totalny bialy, martwy, razacy po oczach bezkres z pasmami gor na horyzoncie. Salar lezy na wysokosci ok 4000m npm oraz ma rozmiar okolo 120km na 160kilometrow. Kosmiczny krajobraz !!! Brak drog, a gdy spadnie deszcz - brak horyzontu. Do ciekawszych miejsc na samej pustyni nalezy hotel z soli oraz rewelacyjna wyspa porosnieta starymi kaktusami (nawet po 800 lat!)
Seba jak zwykle znalazl tutaj material do swojej elitarnej kolekcji "kible swiata"
Po calym dniu w samochodzie i w beznadziejnej temperaturze dotarlismy do naszego ... nie wiem czego... hostelu napewno nie. Mieszkalismy w jakis domkach tubylcow, ktore doskonale nadawaly by sie jako scenieria do programu "cela numer"...
nie posiadajacych ogrzewania, wody cieplej, niczego!. Mialy byc jakies piecyki, no i byly, ale w kuchni, a nie w izbach w ktorych mielismy spac. Na noc zalozylem na siebie WSZYSTKO co mialem w plecaku a i tak zmarzlismy. Efekt byl taki ze nastepnego dnia jedna trzecia ekipy z Baronem na czele kaszlala, podciagala nosem i miala mniejsze lub wieksze objawy jakiegos przeziebienia lub grypy....
Kolejny dzien spedzilismy... w aucie. Zielone jeziorko - 2 godziny jazdy. Bezowe jeziorko - 2,5 godziny jazdy. Czerwone jeziorko - 1,5 godziny jazdy... nawet nie chce mi sie o tym pisac, bo foteczki robili pozniej tylko najwieksi zapalency... Do tego ultra wiatr i zimno. Zimno ZIMNO ZIMNO!!!
Widoki byly super, ale wiezcie mi - nie wynagradzaly trudow podrozy. Przemilym akcentem bylo zas spotkanie na naszej drodzej Jeepa z polska flaga!!! To Damian i Agnieszka ktorzy postanowili przejechac ziemie z polnocy na poludnie. Rok temu kupili jeepa na Alasce i dzis jechali wlasnie przez Boliwie!!! Do domu wroca zapewne za ok. pol roku. My ze swoimi trzema tygodniami wygladalismy przy nich jak turysci z hotelu all-inclusive w Tunezji. A ich opowiesci zrywaly kask (ucieczka przed indianami w Kanadzie i slady siekier na masce, czy niedzwiedzie w Kanadzie!) Damian i Agnieszka trakze prowadza swoj blog z podrozy - zapraszamy na bloga Damiana i Agnieszki
(zolta kreska na tylniej szybie samochodu to trasa ktora juz pokonali!) Zrobilismy sobie pamioatkowe zdjecia, przekazalismy jakies polskie gazety i zyczac sobie POWODZENIA !!! ruszylismy kazdy w swoja strone. Pelen szacun! Ogolnie to nie spotkalismy na razie nikogo kto by podrozowal w te rejony swiata na okres krotszy niz my. Wszyscy sa tu na pol roku, osiem miesiecy, rok!!! ehhh.....
Z malymi przygodami...
... w cudownej formie :( ....
... ruszilismy dalej, kolejne dwie godziny do "tree rock" lub "windy rock" ktore znajduje sie na prawie wszytkich pocztowkach z Boliwii :):):) a do ktorego, jak sie okazalo tak naprawde nikt nie jezdzi. My oczywiscie pojechalismy :)
Nawet nie musze pisac ze kolejny nocleg byl jeszcze zimniejszy. Byla natomiast opalana drewnem melnka koza wokol ktorej moglismy sie ogrzac. W okolicy zas naszych barakow znajdowala sie laguna z rozowymi flamingami...
... ktore na noc przymarzaja w lodowej tafli i daja sie pozerac lisom pustynnym i wilkom, ktore przebieraja sobie w unieruchomionych, przymarznietych do lodu ptakach jak w menu najlepszej restauracji. Po dwoch dniach na tej pustyni mnie to juz wcale nie dziwi...
Ja pierd**e!!! To nie pustynia, to planeta Tantoine i Hoth z Gwiezdnych wojen razem wziete! Zagladajaca przez zamarzniete okno biala lama pasuje jak ulal do abstrakcyjnego i zimnego krajobrazu. Spalo sie tutaj wspaniale...
a "cieplo" bylo do tego stopnia ze nie wytrzymala tego nawet obca cywilizacja zyjaca na moich stopach od czasow Rurrenabaque:) chociaz jeden pozytyw...
Temat gwiezdnych wojen tak nam sie wkrecil ze jedynie przy pomocy aparatu i latarki udalo nam sie uchwycic mega spektakularna walke malego mistrza Yody z odleglej galaktyki :) - Seby...
... z posiadaczem czarnego pasa karete (2 dan - powaznie!!!) Tomka. Jak zwykle jednak zwyciezyla jasna strona mocy! :)))
The force is strong with us:))))))))))))))))))))))))))))))
Na poranny wyjazd do zielonego jeziorka ruszylo juz tylko szesciu chlopkow. I gdyby nie to ze 5km od granicy z Chile nie zalapali sie na kapiel w cieplych jeziorkach...
... to byli by, jak sami mowia... ostro "wkur**ieni". W drodze powrotnej podziwialismy lokalne gejzery. I tu jest kwestia sporna czy to sa gejzery czy nie, bo wg wszelkich danych gejzery sa tylko w trzech miejscach na ziemi - na Islandii, w Nowej Zelandii i w Stanach Zjednoczonych. Bylismy jednak swiadkami zrodel termalnych, zapachu siarki i bulgoczacego blota... hmmm sprawa do wyjasnienia!
Po sniadaniu (ktore tez pechowo zjadla nam prawie w calosci inna wycieczka) ruszylismy juz prosto do Uyuni....
Tekst dnia: "je**e moczem i starymi ludzmi" - Tomek o hmmm... woni unoszacej sie rano w jednej z naszych sypialni :)
Dzis na szczescie chillout w LaPaz. Jak cudownie....
Panowie już w sobotę będziecie w domach. Prąd, ciepła woda, 20 stopni, a na widok kinder bueno myślałem, że się porycze ze szczęścia ;) Have fun w ostatnie chwile i konieczne zobaczcie Mira Flores!!! Będzie to idealna osłoda na zakończenie tego wyjazdu. Do zobaczenia już niedługo. Piec!
ReplyDeleteA ja bylam zachwycona Salar de Uyuni. Marzlam tylko jedna noc. Absolutnie zachwycajace krajobrazy. Dla mnie bajka... No i tez bylam tylko 3 tygodnie w Am. Pld. - to sie nazywa "globtroter pracujacy" ;-)
ReplyDeleteCzekam na pokaz zdjec!
Gilbi, do zobaczenia na imprezie w sobote :-)